poniedziałek, 20 stycznia 2014



Dzień wylotu zbliżał się. Z moją kobietą żegnaliśmy się czule każdego dnia. Chciałem nabrać na zapas jej ciepła. Wiedziałem że będzie mi bardzo jej brakowało, jej ciała, seksu z nią. Uwielbiałem z nią przebywać, więc raczej nie liczyłem na romanse i przelotne związki, oparte na szybkich numerkach.  Za takimi nigdy nie przepadałem. Pewnie, zdarzały się, ale zawsze wolałem długi seks, czuły i ostry na przemian.  Kochałem gdy kobieta inicjowała zbliżenia, gdy nie wiedziałem co dziś wymyśliła, na co ma chęć i jaka fantazja erotyczna ją opętała, a ta z którą byłem robiła to wszystko. Po co więc szukać, skoro miałem wszystko pod nosem. Kochaliśmy się. Pieprzyliśmy się, czasem na zmianę było ostre rżnięcie i czuły seks i tak codziennie. Potem się przytulaliśmy i całowaliśmy. Nasze ciała były zaspokojone, mimo że jeszcze byliśmy obok siebie, to już za sobą tęskniliśmy.  Pożegnania nadszedł czas, były łzy, było wzruszenie, obietnice i zapewnienia z obu stron. Obiecała że poczeka na mnie. Jak się potem okazało, czekała, od wszystkich moich znajomych dowiedziałem się że naprawdę czekała, że była „grzeczna”.







Kupując bilet dostałem zaproszenie do Bussiness Clubu na lotnisku. Nie było to nic innego jak opłacony wstęp do prywatnego baru z dostępem do nieograniczonych ilości trunków. Zabrawszy z barku butelkę dobrej szkockiej, rozsiadłem się na skórzanej kanapie. Wypiłem kilka małych drinków i kawę. Przydało się. Od dawna nie latałem samolotem, więc czułem lekki niepokój. Jakby nie było nie codziennie człowiek spędza 10 godzin w metalowej rurze na wysokości kilku tysięcy stóp, pędząc tysiąc kilometrów na godzinę. Procenty nieco mnie uspokoiły. Na pokładzie samolotu, lekko się zrelaksowałem, tylko te kilka godzin spędzonych nad oceanem, dzieliły mnie od widoku wielkiej metropoli. Po skompletowaniu pasażerów i zamknięciu drzwi samolotu, poczułem że rozpoczyna się procedura startu. Start jak zawsze jest fascynujący. Kołowanie do pasa startowego, kiedy czuć ogromną masę niesioną na kołach odrzutowca, wszędobylski hałas i nagle stop. Jesteśmy na pasie startowym, czekamy na pozwolenie na start. Chwilowy niepokój wrócił.  Huk silników, wbijające w fotel przyspieszenie i nagłe poczucie lekkości. Oderwaliśmy się od ziemi, można odpiąć pasy, lecimy ku nowej przygodzie. Sam lot tak naprawdę nie jest ani przyjemny, ani nieprzyjemny, po prostu rodzaj sposobu przemieszczania się. Wiele osób panicznie boi się latać, a to wg statystyk przecież najbezpieczniejszy środek transportu. Więcej ludzi ginie na drogach niż w powietrzu.

Lecąc odliczałem godziny do lądowanie. Nie mogłem się doczekać,widoku ziemi obiecanej. Z lotniska mieli mnie odebrać bardzo dobrzy znajomi, taka prawie rodzina. I to z nimi miałem pojechać do mojej rodziny z którą planowałem spędzić ten cały czas.Wiedziałem że nawet jeśli nie znajdę szybko pracy to i tak nie będzie tak źle, będę miał przecież gdzie mieszkać, a i „głodny” pewnie też nie będę,taka perspektywa bardzo mnie uspokajała. Wylądowaliśmy. Już na pierwszy rzut oka, wszystko było zupełnie inne niż w Europie, wszystko było większe, ludzie obsługujący nasz samolot jacyś inni, weselsi, uśmiechnięci. Wylatując z kraju w październiku byłem ubrany w ciepłą zimową kurtkę, a za oknami samolotu widok pełni lata i krótkich rękawków. Nie cierpię zimy, więc już mi się podobało. Odprawa celna i paszportowa przebiegły bez problemów.
- Hallo, sir. How R U?


Na lotnisku czekały na mnie znajome twarze, miło było ich zobaczyć, tym bardziej że ostatni kontakt mieliśmy dość dawno. Zapakowaliśmy się do samochodu. Podróż z lotniska JFK do samego NYC trwała prawie tyle ile dojazd w Polsce z miasta do miasta. Mimo że jechałem z ludźmi którzy od wielu lat mieszkali w stanach, to i tak się zgubiliśmy. Ale to duże miasto, o fuck, jak ja się tu odnajdę. Dotarliśmy do Brooklyn’u, tam właśnie miałem mieszkać. Miałem się stać „boy from Brooklyn”. Weszliśmy do mieszkania, przywitaliśmy się. Co teraz, jak to będzie. W głowie miałem tyle pytań do życia i do samego siebie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz